mamnatooko-super-hero

myślałam, że jestem super bohaterką

Był taki czas, gdy zmartwień było mniej. Zdecydowanie nie martwiły mnie takie błahostki jak katar czy przeziębienie. I wtedy na świecie pojawiła się ONA. Taka malutka, drobniutka istotka, która zmieniła moje nastawienie i dopiero Ona uczyniła mnie prawdziwą super bohaterką.


Dlaczego wcześniej się myliłam?

oto kilka przykładów:

-jeździłam do szkoły, a później do pracy, z katarem, kaszlem, a czasem nawet z gorączką – myślałam, że to normalne. Czy tak nie robią super bohaterowie? Zawsze obecni i obstawieni całym sztabem (czyt.wirusami)

-zakupy w sklepie, choć nie zawsze przyjemnością, a zmudna koniecznością musiały być zrobione.

-gorączka sobotniej nocy i to dosłownie – z naciskiem na gorączka

-kino z przyjaciółmi i objawami lekkiej grypy – kto zabroni?


To tylko kilka przypomnianych sytuacji. Nie oceniaj mnie, proszę. Myślałam, że to normalne. Czasami -szczególnie gdy samopoczucie było naprawdę złe – uważałam się za super bohaterkę, która mimo wszystko daje radę. Nie zostaje w domu, żeby wyzdrowieć tylko rusza w świat, bo przecież bez niej świat się załamie…


Dopiero mój mały-wielki człowiek zmienił mnie i moje myślenie o super bohaterkach.

Mamy, Matki, Mamusie – nie ważne jak nazwane – to one , choć bez peleryny (chyba, że z peleryną pod postacią tetrowej pieluchy), mają mega moc. Mają możliwość stworzyć małym ludziom dom, pomóc im wykreować świat…

Dopiero jako mama zrozumiałam, że wcześniej nie byłam bohaterką, ale ignorantką. Okropnie żałuję i wstyd mi, że tak do tego podchodziłam. Niby zwykłe życie. Niby to było normalne. Nie byłam jedyną pseudo-bohaterką zakatarzoną…było nas więcej. Może nawet TY uważałaś/eś się za podobnego bohatera(?). Wstyd mi…


Jakiś czas temu, gdy mały-wielki człowiek miał iść do przedszkola zaczęłam szukać informacji na temat odporności organizmów.

Wiele się mówiło o świetnej odporności dzieci (i dorosłych) w Skandynawii. Trafiłam na kilka ciekawych tez, dlaczego tak jest (lub może być):
-inny mikroklimat
-lepsze, bardziej świadome odżywianie
-wrodzona odporność
-i inne bzdety

Zapewne jest w tym trochę prawdy, ale najlepszym wyjaśnieniem okazały się słowa znajomej, zamieszkującej w tej części świata. Wg niej najlepszą obroną przed wirusami jest … przechorowanie wirusa (choroby/ przeziębienia/ grypy) we własnych czterech kątach. Przede wszystkim dlatego, że człowiek ma wówczas większe szanse na szybsze wyzdrowienie, a także na nie zarażanie innych ludzi.

Niby proste, łatwe i logiczne, ale jakieś takie nie polskie, nie światowe, ogólnie na nie…


Takich super-pseudo-bohaterów, których znakami szczególnymi są katar, kaszel, gorączka, itd jest więcej. Te pseudo-bohaterstwo rozrasta(ło) się jak zaraza.

I wtedy przyszedł on – Rok 2020 – przyniósł szok, niedowierzanie, bunt, izolację, a także cień nadziei na to, że model skandynawski jednak jest dobry. Że wirusy/przeziębienie można pokonać we własnym domu. Nie trzeba się nim dzielić.

Uczymy się nosić maseczki. Uczymy się nosić nitrylowe (wcześniej nawet nie znałam tej nazwy) rękawiczki. Uczymy się zasad higieny i dokładnego mycia rąk.

Musimy jeszcze trochę nad tym popracować. Może nauczymy się większej empatii (w stosunku do innych) i miłości do samych siebie. Zrozumiemy, że bycie superbohaterem można osiągnąć na wielu płaszczyznach. Niekoniecznie roznosząc wirusy i zarazki…

Zostaw komentarz